czwartek, 14 lutego 2013

Kroniki dawnego świata #4

       Nie było co zwlekać. Alan postanowił nikomu nie wspominać o wydarzeniach związanych z mapą. Z resztą rodzice i tak wiedzieli, że wyjeżdża. Nie byli zadowoleni z jego decyzji, ale teraz nie mieli praktycznie nic do powiedzenia. Dało się słyszeć krzątanie się reszty domowników na parterze. Chłopak zbiegł na dół, aby zjeść z nimi wspólne śniadanie. Chciał się przyzwoicie pożegnać. Niestety nue wszystko szło po jego myśli. Kiedy był już na dole, wszyscy siedzieli przy stole. Panowała dziwna atmosfera. Dało się wyczuć wiszące w powietrzu napięcie.
- Usiądź z nami, synu - odezwał się ojciec - Marcus.
         Spokojnie przysiadłem na krześle. Przez dłuższą chwilę panowała grobowa cisza. Wiedziałem, że coś jest na rzeczy...Widziałem lekkie drgania rąk mamy i ten rozdrażniony, obejmujący wszystko wokół wzrok ojca. Zauważyłem jak spoglądają na siebie co chwilę.
- Nie możesz nigdzie jechać - wyskoczyła z nienacka mama.
- Mam już 16 lat i mogę robić co chcę - starałem się odpowiadać najspokojniej jak potrafię, chociaż wiedziałem, że czeka mnie dłuższa rozmowa.
- Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Nie masz wyboru. Szykuje się wojna. Naród pustyni zmierza kilkutysięcznym wojskiem w kierunku naszego kraju, a może i nawet naszego miasta! - wykrzyczał wręcz ojciec, poczym zszedł lekko z tonu i kontynuował:
- Nadchodzą ciężkie czasy. Dobrze wiesz, że król pewnie weźmie mnie do swoich oddziałów specjalnych. Będziesz musiał zająć się swoją matką i domem.
Nie wytrzymałem. Nie mogą tak prostu zrujnować całych moich marzeń! Nie zamierzam zostać. Czy tego chcą, czy nie.
- Nie. Nie zostane. Mam zamiar wyjechać jeszcze dziś. Wszystko mam już spakowane, zaplanowane, a wy chcecie mi odebrać to, ma co tyle czasu czekałem.
-Powiedziałem, że nigdzie nie jedziesz! - warknął ojciec
Matka zaczęła szlochać i wybiegła z pokoju. Widać było, że jest rozstrzęsiona. Po chwili dodał:
- Dobrze. Prosze bardzo. Jedź...,ale nie masz już gdzie wracać! - poczym wybiegł trzaskając drewnianymi drzwiami. Zostałem sam. I w przenośni i dosłownie. Nie zwlekając, wbiegłem do swej izby na górze i zebrałem wszystk potrzebne rzeczy. Nie chciałem żeby to się tak skończyło.Nie czułem się z tym dobrze. Powinienem zostać, ale z drugiej strony ono powinni mnie zrozumiec, postawić się na moim miejscu. Spojrzałem ostatni raz na mój pokój i wyszedłem. Osiodłałem mojego konia. Nazwałem go .......... Dostałem go od dziadka na ósme urodziny. Był wtedy jeszcze małym kucem. Starałem opiekować się nim jak najlepiej. Miałem nadzieję, że nie zawiedzie mnie w tych trudnych chwilach. Wsiadłem na wierzchowca i odjechałem na przód, lecz nie daleko. Prawda jest taka, że wcale nie wiedziałem gdzie jechać. Nic nie mam zaplanowanego. Starałem się zastanowić, w którą stronę będzie najrozsądniej wyruszyć. W tym momencie przypomniałem sobie o szkicu mapy, który spakowałem do mojej poręcznej, skórzanej torby ze skóry wilka. Wyjąłem ją i obejrzałem. Moim pierwszym celem były...pustynie Tarosu.

Jeżeli przeczytaliście cały post to zauważyliście, że zamiast "imienia" konia są kropki. Chciałbym żebyście pomogli mi wybrać mu odpowiednią nazwę ;]